• 1
  • 2
  • 3

Zwykły dzień

          Dzisiaj, słoneczny świt rozbudziły rozszczebiotane ptaki. Po raz pierwszy od czasu ciszy długich nocy. Nawet w świetle zawadiackiego marcowego słońca, zlodowaciała rzeka, rozszumiała się już prawie wiosennie.

Rozbłysła szmaragdem wśród odwiecznych granitowych głazów i choć od zawsze wiosną z furią atakowała wąskie gardło wąwozu niosąc grubą krę, tego roku było inaczej. Zima gdzieś zaspała. Nadrabiała tylko nocami, kruchym kagańcem lodu na kałużach, bo tylko noce przynosiły jeszcze ten ostry chłód, dławiącą ciemność mglistych smug. Leszczyny już przekwitły a nabrzmiałe pąki drzew czekały zdezorientowane, nieśmiało pękając wśród rozbłysłego ciepłem słońca.
Bo tak naprawdę właśnie to słońce rozbudziło dziś nadzieję, zresztą coraz tęskniejszy wzrok też - co rusz - potykał się o stojąca w kącie muchówkę. Nawet sztuczne muszki... wypieszczone długimi zimowymi wieczorami, czekały na swoją historię. Przecież to kolejne pomysły, przemyślenia nawinięte wokół haczyka tak rozpalały wyobraźnię.
Włożyłem, prawie z czułością pudełka z muszkami do kieszeni kamizelki. Nie wiem, dlaczego ale prawie dostałem zadyszki, gdy stanąłem u wylotu wąwozu?
Zawsze czułem podziw, stając w tym miejscu. Uparta rzeka wyrzeźbiła w litej skale swoje koryto. Tu nigdy nie było miejsca na żwir, tylko lita skała i nurt, dwie siły, które stworzyły piękno, tajemnicze piękno otoczone wiekową buczyną.

           Dziś ten surowy błękit marcowego nieba, rozstrzelany nagością grafitowych koron drzew tak cudownie kontrastował z pulsującym, drżącym szmaragdem rozzuchwalonej rzeki. Zwłaszcza gdy wokół jak okiem sięgnąć przycupnęła nieśmiała, aksamitna zieleń traw, zieleń, która za chwilę zawładnie wszystkim. Teraz jednak, jeszcze zalękniona uginała się od ciężkich kropel porannej rosy.
Odpoczywając, zapatrzyłem się w nurt. Hipnotyzował, pełen ekspresji z tą nutką nieujarzmionej siły, potęgi, może właśnie wtedy człowiek zaczyna odczuwać pokorę?
Może właśnie taki rozwichrzony nurt rzeki obrazuje nas? Zapatrzyłem się.


Obrazy przesuwały się bezładnie, mieszając teraźniejszość z przeszłością. Niektóre zaplątywały się wirem pytań, inne wartkim nurtem omijały głazy - a jutro?
Tu tak łatwo można sobie uświadomić ulotność chwili... czasu... a jednocześnie to właśnie tu najłatwiej odnaleźć zachwyt życiem!
Mówi się, że wszystko musi mieć swój czas i swoją kolej rzeczy.
Ale to właśnie najczęściej słowa psują wszystko. Grzebią myśli pośród słów. Nierozumnie.
Powie ktoś - punkt widzenia!
Ale przecież siła prawdy oczywistej najczęściej nie dociera do zagubionej tożsamości.
Ilu wokół nas, czy wśród nas, jest bezdomnych, bezimiennych w samym środku tłumu? A przecież pomaga zwykły uśmiech, wyciągnięta dłoń, ciepły dotyk, gest - bo czyż samym cudem nie jest to, że żyjemy?

Popatrzcie - człowiek najczęściej chce przytulić do siebie tłumy, a tak naprawdę nie może objąć ramieniem drugiego człowieka. Staramy się zmieniać bliskich, ale właśnie czym prędzej zrozumiemy, że nasz zasięg kończy się na szerokości ramion i długości kroku, tym dla nas samych bezpieczniej. Młodość pełna werwy i chęci zmiany świata... jakże często kończy się ona nutą bezradności i upokorzenia. Powinniśmy wystrzegać się cudzych myśli, cudzej świadomości.
Wokół - wielu ma dusze twarde i zachłanne, chciwe i łapczywe, nieznające przyjemności dawania. Człowiek powinien żyć po to by dawać i brać, brać i dawać bezinteresownie. Proste? Najważniejsze by gdzieś tam w środku, pod warstwą wątpliwości, głębiej niż sięga świadomość, tkwiła w nas siła i stanowczość, tak jak tego nurtu rzeki.

Muchówka już złożona. Przewleczony tonący sznur i na metrowym przyponie - \"wunderwaffe\" - streamer a\'la kiełbik.
Rzut w najgłębsze miejsca. Tylko tak zawsze wyłuskiwałem wczesną wiosną głęboko skrywane skarby rzeki. Podniesiona woda zazdrośnie strzeże swych tajemnic. Przecież w innych porach roku baraszkują tu grube klenie, brzany a przejrzysta woda rozbłyskuje się lusterkami świnek.
Tylko głazów strzegą pstrągi - indywidualiści, których tak naprawdę rusza dopiero rójka widelnicy i chruścika i duży streamer!
Teraz woda jest lodowata. Otępiałym, sennym rybom nie w głowie uganianie się za pokarmem. Teraz trzeba wzbudzić agresję, złość, wymusić atak - dziś jednak godzina przeczesywania dna przynosi tylko zaczepy.
Tymczasem słoneczko rozkosznie zadomowiło się nad horyzontem, grzeje, kokietuje, rozbudza ciepłem i radością skostniałe zmysły i nawet myśli uciekają we wiosnę, w jutro pełne optymizmu, w lepszy dzień. Ładuję ten akumulator.
Mówią, że nic tak nie odradza się jak wędkarska nadzieja, że to już, za następnym rzutem, za następnym zakrętem rzeki - nastąpi spełnienie, ucieleśni się rozpalona wyobraźnia.
Schodzę niżej, mijam głęboką płań. Nie lubię tej leniwej głębi, nieczytelnej, nie chce podhaczać uśpionych ryb.
Kolejny wlot przynosi klenia - wziął na marcówkę. Wypuszczam go. Kolejne bystrze kończy głęboki zakręt pełen wirów.

Wracam do imitacji kiełbika i próbuję z płycizny zatopić go ciężkim, tonącym sznurem, poniżej plątaniny rozmytych korzeni. Trącenie - wyostrza zmysły. Powtórka. Drugie trącenie zacinam sznurem... czuję pulsujące drżenie - pstrążek wraca szybko w głębinę.
Zmieniam zestaw na dociążonego muddlera, teraz nawet zestaw ciężko wyrwać z nurtu, ale wiem, że teraz idzie głębiej, muskając dno.
Po entym rzucie zmieniam kolor muddlera na oliwkowo złoty, z krwistoczerwoną bródką.

Kolejny rzut - może dwudziesty?... przynosi upragniony atak, mocny, stanowczy.

Ryba prze ku dnie, czuje się bezpieczna. Sznur prowokuje ją do tego i pomaga, na nic wygięta w pałąk muchówka! Wiem, że nie mogę jej dopuścić do kłębowiska korzeni, trzymamy się na dystans. Wiem, że ryba odpuści, muszę tylko przeczekać, cierpliwie. Nie mogę prowokować jej agresji, nic na siłę!
Podejrzewam grubego pstrąga, chociaż walka nasuwa mi skojarzenia z brzaną, ten upór trzymania się dna.
Odzyskuję jednak pierwsze metry linki, co denerwuje rybę, staje się nerwowa, ruchy są coraz gwałtowniejsze, wie, że traci grunt pod płetwami.
Chcę wymusić, aby walczyła także z nurtem... ale ona chytrze wpływa we wsteczne prądy... czuję jak przypon ociera się o coś...może korzeń? głaz? Wchodzę głębiej do lodowatej wody.
Żelazna obręcz ściska piersi... linka jednak uwalnia się, ryba dla odmiany rzuca się do ucieczki z nurtem. Staram się ją zatrzymać na granicy wytrzymałości sprzętu... a ryba nadal robi co chce!
W dodatku w moich oczach rośnie z każdą zagęszczoną sekundą, przecież to już potwór! Legenda o której opowiada się całe życie!...
Siła nurtu jest jednak ogromna, wracam powoli na brzeg, wlecząc rybę za sobą i tylko sznur trzyma przestrzeń żywiołu między nami.

Jestem pewien wygranej!

Prawie... bo nagłe zwiotczenie muchówki, przywraca mnie do rzeczywistości... machinalnie zwijam sznur... jeszcze nie dowierzając, że to koniec... Jęk serca.
Wraca świadomość. To przypon nie wytrzymał... Dziwne, ale nie jestem wcale smutny.
Miałem dziś swój dzień.... piękny dzień!

Wrócił dawno nie odczuwany spokój i wewnętrzna harmonia. Wiem, że kolejną nocą w moim oknie zaświeci znów zielonkawy Syriusz ale czy będzie tak samo błyszczał? Choćby mrok nocy... może być miękki, pełny krągłości, fałd jak wszechogarniająca, niewidzialna róża o ciemnych, wilgotnych płatkach.
Noc może być kwiatem, może odurzać dotykiem.

Po to aby jutro wstał nowy, lepszy dzień. Trzeba go tylko obudzić uśmiechem.

Warto o tym pamiętać.
Choćby przez ulotność chwili...

Pozdrawiam!
Kazimierz Żertka
Cieszyn

o mnie
Inne artykuły autora