• 1
  • 2
  • 3

Zimorodek

Marcowy dzień. Jeszcze przesiąknięty surowym zapachem odchodzącej zimy.

             W zmęczonej, szaroburej przestrzeni, majaczą jeszcze płaty buro-sinego śniegu. Słońce gdzieś znikło przyległe zawałem ciężkich chmur, uporczywie nawoływane śpiewem skowronka zawieszonego gdzieś wysoko. Rzeka uwolniona z kleszczy lodu zawadiacko toczy szmaragdową toń. Miejscami, na nasłonecznionym stoku niczym iskry lub gwiazdy jaśnieją pierwsze krokusy.

Nigdy nie mogłem znieść tej wędkarskiej przyduchy, która trwa od końca sezonu lipieniowego, po sezon połowu pstrąga. To oczekiwanie. Znoszę je okropnie, miotając się po kątach jak wyrzut sumienia. Dziś jednak idę... idę się przywitać. Nałykać się tej wczesnowiosennej surowości ziemi, napatrzeć się tego piękna zatrzymanego w pąkach. Posłuchać radosnych nawoływań skowronków i kosów. Zobaczyć, jak rzeka przeżyła ten sen zimowy, zadymki i utrapienia wszelakie, czy zmieniła się, czy korytem wyrzeźbiła nowe miejscówki.
Wiem, że woda jeszcze pośniegowa, taka bez życia. Wiem, że wśród zamazanych w oddali szczytów gór, pełna jest grubaśnego szarego lodu... wiem..., ale to dziś w ogóle nie ma dla mnie znaczenia.

            Z lekkością, prawie z czułością posyłam streamera do najciemniejszych brzegowych burt. Posyłam go z tą niesamowitą, pojawiającą się z każdym rzutem odnawialną nadzieją. Nigdy nie zastanawiałem się jak to jest możliwe, jak taka nadzieja potrafi się odnawiać.
Podmuch lodowatego wiatru przywrócił mnie rzeczywistości.
Przyniósł lepkie pojedyncze płatki śniegu. Jestem blisko lasu... tam będzie przytulniej. Znam na tej rzece mnóstwo pysznych zakamarków, z dołami wśród konarów drzew, z wodą bystrą, głaskającą od stuleci niewidzialne głazy. Teraz jednak szukam miejsc monotonnych, banalnych prostek, gdzie ociężałe, niemrawe żaby mogą wypełznąć na ląd - tam są pstrągi - tam jeszcze rozleniwione, ospałe, czekają na swój łatwy kąsek.
Zmieniam streamera na wyrośniętego ślajzura, śnieżki drażnią twarz, czuję, jak wiatr rozhulał się pośród świerkowych czubów. Tu, nad ziemią, w jarze rzeki, kręci tylko śnieżynkami jak w jakimś oszalałym tańcu. Kolejny rzut przynosi opór -  tnę... ale wiem, że to nie ryba,  wyciągam kłębek zetlałej trawy porwanej nurtem.
            Zagłębiam się w las, omijam bystrzyny, szukam ciszy - wiatr szaleje -  to już prawie śnieżyca. Wyobrażam sobie, co tam dzieje się w górze.
Świat w momencie staje się biały, oblepia płatkami nabrzmiałe pąki, muchówkę, sznur - choć topi je dotyk ciepłego palca. Rzucam tym ślajzurem, pozwalając mu poddać się kapryśnemu nurtowi rzeki, czuję jak sznur napręża się i wiotczeje jak miarowy oddech.
W takich chwilach, gdy skupienie osiąga apogeum, mogę poczuć nawet bicie własnego serca, wczuć się w jego rytm, zobaczyć jak niewiele dzieli nas od budzącej się natury i mogę wręcz stać się takim pąkiem, którego przed chłodem codzienności chroni aksamitny meszek -  ulotna granica dotyku - którą może rozebrać tylko pocałunek słońca.
Kolejne spowolnienie pełne leniwych wirów i ciszy, tu kończy się las a zaczynają łąki, ale jakoś nie mam ochoty opuszczać przytulności lasu, może dlatego dłużej niż zwykle obławiam to miejsce. Wtem niczym krzyk kolorów, niczym klejnot rozprysły, przefrunął zimorodek - uwielbiam tego ptaka - jest jak nie z tej bajki -  pojawia się jak zjawa z innego świata. Swoimi barwami jest jak nadzieja w beznadziei, jak miłość wśród bezdennej samotności.
Zawsze kojarzy mi się z połączeniem powietrza i wody, bo aby przeżyć, odwagą łączy dwa żywioły, dwa światy. Przypomina mi świat marzeń i pragnień w codzienności zwykłych dni. Zawsze też motywuje mnie, aby przyłożyć się do rzutów, zawsze wyzwala tę najbardziej skrywaną nadzieję, gdy po tysięcznym rzucie nie doczekałem się brania. Pozwala się odrodzić, uwierzyć w ulotność chwili.
Jeszcze raz zmieniam streamera, wiem, że musi żyć na granicy prawie stojącej wody, musi tańczyć, pląsać, kusić łatwą zdobyczą, musi żyć życiem w tej odrętwiałej od zimna głębinie. Kolejny rzut w wyimaginowany nurt. Pozwalam streamerowi głęboko zatonąć razem ze sznurem. Topię końcówkę muchówki - szybkie uderzenie - kwituję odruchowo zacięciem... i cisza... sekunda trwa wieczność niepewności... wreszcie czuję niemrawy ciężar, gdzieś tam zlewający się z głębiną. Czuję pierwszy bunt, pełen majestatycznego zdziwienia, ryba zatacza kręgi w głębinie, muchówka wygięta w pałąk, strzepuje z siebie śnieg. Wreszcie widzę żółtawą, rozmywającą się plamę, teraz ryba zaczyna dokazywać, ufna w swą siłę, wiem, że przypon jest mocny, nie pozwalam jej za wiele. Ucieczki są coraz krótsze... nagle ryba kapituluje jakby... zrozumiała.

Wyślizgam ją na świeży śnieg ... oboje oddychamy ciężko. Patrzę na starego pstrąga, patrzę w te jego zdziwione oczy, kątem oka dostrzegam znów zabieganego zimorodka, patrzę na rybę, wyjmując hak z nożyczek szeroko rozwartej paszczy, potem delikatnie układam rybę w płytkiej wodzie...
Wracaj do siebie... żyj... bądź jak ten zimorodek w środku zimy, jak piękno pocałunku kochanej kobiety w bezdennej samotności…
Pozdrawiam!
Kazimierz Żertka
Cieszyn

o mnie
Inne artykuły autora