• 1
  • 2
  • 3

Petr, dziękuję przyjacielu

Petr…. Dziękuję przyjacielu

Dzień. Jeden z wielu. Gdzieś nad zagubionym potokiem w Jesennikach. Dzień zapowiadał się podle. Nie do wiary jak długo budzi się późnojesienny dzień. Mgła gęsta i lepka osiadająca ciężkimi kroplami na ubraniach, muchówce. Ziąb absolutny, przenikający do każdej cząstki ciała.

Poranek z trudem przedzierał się przez przytłaczający posępny nastrój listopadowej rzeczywistości. Normalni ludzie o tej porze przewalają się na drugi bok.

Mój przyjaciel. Dobroduszny wielkolud. Wielkie łapska na delikatnej muchówce.

Szamoczący się lipień na krótkim dyszlu. Ten uśmiech. Ten błysk w oku. Najpewniej gdzieś tam wśród przytłoczonych gór wstawało umęczone słońce. To nic. Ono było w nim. Ta radość przy wypuszczaniu lipienia. Zawsze to mówi – Kazek, to wokół to marność. Tu jest życie. Tu jest prawda!

Petr…

To jakby kwintesencja brata – Czecha. Gość słusznej postury. Zawsze uśmiechnięta twarz.

Piwosz i żartowniś. Poczciwość. Poczciwość i delikatność. Jeden z, niewielu, który potrafi z dumą obnosić swą duchowa niezawisłość. Fascynujący dystans ironiczno-pogardliwy do spraw tego świata pozorów, obłudy, ta wyniosła wyrozumiałość do pełnych bredni powikłań historycznych.

Na rybach. W oczekiwaniu na branie, wędkarz wędkarzowi człowiekiem!

Kupiliśmy się nawzajem.

Pamiętam jak pierwszy raz na wspólnej wyprawie lipieniowej na czeskich wodach… patrzył mi na ręce. Rozumiem - te stereotypy.

Potem przyszły inne rzeki i dygresja, ba, nawet pewność, że w wędkarskim zagospodarowaniu wód już nie Sudety i Olza nas dzielą - ale całe lata świetlne!

Powiem Wam szczerze… nie mamy zielonego pojęcia jak można dbać o stan, wygląd swoich rzek i jak uczynić z nich troskę powszechną.

Jeszcze jedno… byle dureń polski nazywający Czechów „pepikami”, napawa mnie wstrętem, grozą i smutkiem.

Petr.

Niczym dobry wojak Szwejk rusza na bój z wiatrakami. Tylko, że mądrze. My Polacy zawsze uczymy się na własnych błędach, Czesi na cudzych… i stąd oni odżywają nad swoimi rewirami a my wciąż wegetujemy nad naszymi bezrybnymi, zatrutymi wodami.

Petr.

To właśnie przy Petrze zrozumiałem wagę odpowiedzialności warunkowanej wyobraźnią.

Właśnie zwykłą prawdę, że człowiek wcale nie musi być durniem.

A co wokół nas?

Już w 1981r. prof. Jan Rosner mówił: „… niewielka część społeczeństwa zdaje sobie sprawę z tego, iż zagrożenie ekologiczne i biologiczne narodu jest dużo groźniejsze od dzisiejszego kryzysu gospodarczego i żywnościowego. Wody, lądy, gleby niszczymy bez opamiętania. Prowadzimy gospodarkę rabunkową w stosunku do bogactw swego kraju. To musi stać się punktem wyjścia dla reform. Inaczej, bowiem wszystkie posunięcia będą jedynie naklejaniem plastra na chore części organizmu….” I CO Z TEGO!… czemu Czesi to potrafili to zrobić a my nie?!

Jeszcze inna historia, trochę z innej beczki.

Zimowy wieczór. Za oknem śnieg, wirujące płatki przypominają letnie motyle. Siedzimy nad imadełkiem. Śliwowica na chwile wystawiona za okno, poci się kroplami na butelce. Pokażę Ci blesivca, naszego poczciwego kiełża.

Kiełżowy hak. 12 – tka. Parę nawojów cienkiej lamety ołowianej. Tułów z mielonki zajęczej z domieszką brązowego Spektra Dubbing. Co ważne - cienki przód i tył. Na grzbiet położony przeźroczysty Body Stretch, przewinięty żyłką i … kwintesencja tej nimfy POMARAŃCZOWA PLAMKA na główce. Najlepiej gdy jest z farby fluorescencyjnej.

Łowiłem… zapewniam, że jest skuteczna.

Próbowałem też ją wykonać. Przyznaję, że zbyt często robiła w wodzie „helikoptera”, Petrowym przynętom to się nie zdarzało. Dopiero tego zimowego wieczora zrozumiałem dlaczego. Na pewno jeszcze nie jeden wieczór spędzę u niego, patrząc na cuda jakie tworzy w imadełku. Przyznacie, że to naprawdę rzadkie w naszych skomercjalizowanych, egoistycznych czasach.

Na koniec może jeszcze jeden obrazek.

Dzień.

Końcówka sezonu. Pogoda pod psem. Listopadowa szaruga. Częściej niż zwykle sięgamy za pazuchę. Petr blisko mnie, łowimy na krótko. Gadamy o wszystkim i o niczym. Dzisiaj świadoma rezygnacja. Łowy sztuka dla sztuki. Woda trudna. Schodzona. Lipienie po dołach zaspane, leniwe, nie skore do współpracy. Widzimy długie majestatyczne cienie. Rozpalają wyobraźnię. Petr uśmiecha się podaje z pudełka nimfę. Chcesz coś złowić – to na to! Wiążę na koniec przyponu „francuza” ( nimfa trójkolorowa) prowadzenie nerwowe. Petr się przygląda. Nie łowi. Ryby też nerwowe, stroszą płetwy. Kolejne przepuszczenie nimfy przez głęboczek kończy się agresywnym atakiem. ST.Croix w pałąk wygięciem wskazuje kierunek ucieczki ryby. Woda przy dnie zmącona. Cienie znikły. Po chwili Petr z uśmiechem podbiera wielkiego kardynała. Patrzymy na siebie. Mówię – ostatni w sezonie. Ano – odpowiada. Wypuszczam go. Petr uśmiecha się i mówi już całkiem poważnie….Kazek jestem Twoim dłużnikiem. Idziemy na pilznera!

Jeszcze jedno… tam , na rybach, przy Tobie wiem, że żyje. Wiem, że trwam.

Tam jest ŻYCIE

Dziękuję Ci Przyjacielu!!!

Kazek Żertka

PS.: dedykuję Petrowi Folwarcznemu z Czeskiego Cieszyna

o mnie
Inne artykuły autora