• 1
  • 2
  • 3

Wczoraj wyszedłem nad rzekę, 6

          Rozleniwiony, przesycony słońcem lipiec. Kolejne dni obłędnego słońca, duchota nagrzanego powietrza. Ta ciepła miękkość rozkoszy. Rozleniwienia.

Pozostaje tylko poranek. Pora życia, pora świtu. Wokół zamglone woalem nocy, przesycone ozonem powietrze, wtulające się resztkami snu. Schodzę krętą wyboistą ścieżką, pośród rozłożystej beskidzkiej buczyny. Do tej pory rzeka się ze mną droczyła, zazdrośnie strzegąc swoich skarbów, przymykających cieniem na granicy nurtu, rozpalając zmysły. Dziś jednak na przekór niosę lekką lipieniówkę, prowokując nieszczęście.

          Rzeka zasnuta mięciutką mgłą przesiewała się pośród głazów, co rusz przechodząc w szmaragdową bezdenną głębię. Za wsią przecudnie położoną u grzbietu lewobrzeżnego pasma buczyny, rzeka wpadała w skalisty wąwóz na kształt przełomu, co rusz upięta w olbrzymie skały, zwężała się w wąskie gardziele, tworząc rozlewiska.

Piękno i majestat tych miejsc sprawiał, że nawet łowienie ryb było tylko tłem dla Matki Natury. Podchodziłem pod prąd rzucając nieśmiertelnym sucharem prowokując około wymiarowe ryby. Wokół szum rzeki, rozkrzyczane ptaki, spokój zacienionej zboczem bystrzyny. Nagle po entym rzucie, spostrzegłem ciemny, aksamitny gruby grzbiet jak coś abstrakcyjnego w przestrzeni poranka. Zaciąłem. Pstrąg całą siłą swej muskulatury parł środkiem nurtu, wiedział szelma, że nie na to dziś się przyszykowałem. Jeszcze efektowny kocioł i spektakularny wyskok zakończył adrenalinę. Dziwnie wiotki jest nagle sflaczały przypon i dyndająca wymiętoszona muszka.

          Wokół poranek piękny, rześki,  duże wschodzące słońce ciepłymi promieniami prześwietlające ścianę świerków nad zakolem rzeki, rozświetla tajemniczy szmaragd rzeki. Dostrzegam kształty ryb. Jedna zdecydowanie rusza do muchy. Ładny kleń! Coś jednak sprawa, że na centymetry od przynęty odpływa. Podrzucam kolejnym kleniom, zaaferowany nie dostrzegam brania sporego pstrąga, jego błyskawiczny atak zza głazu, sprawił, że spartaczyłem branie. Przestraszona ryba z łomotem wpadła pomiędzy stadko kleni, paląc miejscówkę. Uśmiecham się.

Przechodząc za zakole w stronę bystrzy, dostrzegam na spokojnej wodzie charakterystyczne sfalowanie wody i rozchodzące się koliście fale… o coś większego! Zmieniam przypon, wiążę nową muszkę, celuje powyżej zauważonego kręgu. Wreszcie enty rzut prowokuje rybę, muszka miękko dotyka wody a znad dna podnosi się ryba. Jeszcze chwila i zacinam. Muchówka wygina się w pałąk. Ryba ufna swojej siły przemyka pośród głazów, próbując wbić się w kotłowaninę przybrzeżnych korzeni. Ostatkiem wytrzymałości przyponu udaje mi się zawrócić rybę.

         Widzę jej szeroko rozstawione płetwy i najpiękniejsze zabarwione liliowym odcieniem łuski a do tego połyskująca barwami tęczy płetwa grzbietowa… ten obraz zostanie jednym z najpiękniejszych. Nauczył wolności. Co za czasy! Wciąż ten niekończący się motyw rozmyślań. Miejsce na ziemi. To było wczoraj, dziś jakiś KTOŚ zabetonował ten świat pod linijkę, w kanał. Pozostaje mi tylko rozmyślnie bluźniąc wykrzyczeć w Niebo: Panie, nie odpuść im tego nigdy!

Kazimierz Żertka

Cieszyn 05.08.2023r.

o mnie
Inne artykuły autora