• 1
  • 2
  • 3

Co z drugiej strony....FF

To forum, wbrew jego nazwie, dawno przestało zajmować się sprawami wędkarstwa muchowego. A szkoda. Coraz więcej osób interesuje się rybami łososiowatymi - zarybieniami, genetyką, rozrodem i różnymi innymi aspektami ich biologii. Z jednej strony to cieszy, ponieważ świadomość ekologiczna jest potrzebna.” [cyt. S.C.]

 

A, co z drugiej strony? Z drugiej strony pozostaje środowisko osób związanych z utrzymaniem wód publicznych, zwane „lobby hydrotechnicznym”. Przychodzą kolejne ekipy, rzekomo reformatorów, powstają instytucje decydenckie o zmienianych nazwach, a podstawowe podejście do zarządzania wodami z ramienia Skarbu Państwa pozostaje praktycznie niezmienne od kilkudziesięciu lat.

Przeciętny wędkarz muchowy, zapewne zadaje sobie pytanie – Dlaczego tak się dzieje? Czy przedsięwzięcia (inwestycje) związane z wodami płynącymi głównie muszą polegać na: prostowaniu koryt; pogłębianiu (odmulaniu) dna; profilowaniu i wzmacnianiu skarp przyrzecznych; likwidowaniu roślinności ziemno-wodnej; czy budowie wszelkiego rodzaju przegród poprzecznych? Przecież tego rodzaju zabiegi hydrotechniczne, oprócz degradacji środowiska naturalnego, doprowadzają do szybkiego a w określonych warunkach pogodowych - gwałtownego odprowadzenia wody.  Natomiast, tyle obecnie mówi się o potrzebie jej retencjonowania.

W tym miejscu chcę zaznaczyć, że wszystko, co będzie poddane dalszej analizie, dotyczy wybranej części cieków wodnych: strumieni, potoków i niewielkich rzek. Dlaczego tylko tych? Ano dlatego, że to na nich, z różnych względów, najłatwiej jest przeprowadzić działania związane z renaturyzacją lub rewitalizacją oraz przywróceniem ciągłości biologicznej. O tym, w dalszej części artykułu.

Najpierw, niejako na usprawiedliwienie tzw. „meliorantów”, należy przedstawić przyczynę, co tu dużo mówić działań zachowawczych, najczęściej o podłożu przeciwpowodziowym. Zaczyna się od tego, że płynąca naturalnie rzeczka w okresie deszczy nawalnych oraz roztopów zaczyna „pracować”, podmywając brzegi oraz wylewając. W prawdzie, co z jednego brzegu zabierze, to na drugim nadsypie. Problemu nie ma, jeżeli erozja brzegowa ma miejsce na terenach nieużytków oraz lasów państwowych. W pozostałych przypadkach mówimy o stratach, więc przeciętny rolnik oczekuje rekompensaty pieniężnej oraz rozwiązania problemu na przyszłość. Ci, którzy otrzymali pozwolenia na wybudowanie się na terenach zalewowych, także podnoszą larum. Dochodzi więc do ujarzmienia sprawcy strat, jakim jest dziko płynąca rzeczka.  Robi się to, niestety sposobami nie ekologicznymi. W tym miejscu trzeba powiedzieć, że pewne grono pracowników naukowych już dawno wskazywało na mniej inwazyjne metody poczynań  hydrotechnicznych. Należy tu wspomnieć śp. prof. dr hab. Piotra Ilnickiego, firmującego takie opracowania jak: „Warunki techniczne prowadzenia robót z zakresu melioracji i gospodarki wodnej na terenach o szczególnych wartościach przyrodniczych” (Poznań 1987), czy „Przeglądy  ekologiczne obiektów melioracyjnych drogą do uwzględnienia wymogów ochrony środowiska przyrodniczego” (Warszawa 1992). Obecnie podobną problematyką zajmuje się, między innymi, dr inż. Remigiusz Duszyński. W obiegu internetowym można  odszukać  artykuł tego autora zatytułowany „Ekologiczne techniki ochrony brzegów i rewitalizacji rzek” (w: Inżynieria morska i geotechnika, nr 6/2007). Oceniając terenową działalność hydrotechników odnosimy wrażenie, że naukowe wskazówki są „wołaniem na puszczy”. Wskazówki mówiące, że roboty regulacyjne i utrzymaniowe można prowadzić z mniejszą stratą dla środowiska naturalnego związanego z wodą, przegrywają z dopracowaną i stosowaną od dziesiątków lat metodami lania betonu, kopania i palikowania.

Pomijając tu renaturyzację, która jest przedsięwzięciem o tyle skomplikowanym, bo przeważnie związanym z  odtworzeniem doliny rzecznej – środowiska proekologiczne, w tym wędkarskie, oczekują podjęcia naprawy okaleczonych cieków. W grę wchodziłaby więc rewitalizacja cieków na masową skalę, a nadal mamy tylko nieliczne tego przykłady. Zachodzi więc pytanie – Dlaczego lobby hydrotechnicznie, z takim oporem podchodzi do nowych wyzwań i wśród przedsięwzięć ekologicznych za cel priorytetowy nie chce uznać, np. rewitalizacji? Lansuje się natomiast zabezpieczenia przeciwpowodziowe i retencję podstawową, czyli przegroda rzeczna i sztuczny zbiornik powyżej.

Wydaje się, że chodzi tu o stały przerób dużych pieniędzy, czyli zapewnienie ciągłego frontu działań dla sztabu ludzi: ekspertów opiniujących, projektantów, nadzoru i wykonawców. Przeanalizujmy więc pod tym kątem różne przedsięwzięcia :

1. Eksperci i projektanci myślący inaczej są nieliczni, a więc pozostali musieliby się dokształcić w nowych tematach, żeby nie zostać wypartymi z rynku pracy.

2. Ziemia wykupiona pod okresowe poldery zalewowe oraz ewentualne ich ogroblowanie, to koszty wydane jednorazowo. Pozostałaby tylko kontrola nad stanem technicznym obwałowań.

3. Retencja w rozumieniu przestrzennym, to duży problem, bo trzeba by wykupić tereny pod oczka wodne i małe zalewiska, zapewnić dojazd do zastawek piętrzących, itp. Najlepiej więc wybudować tamę, którą później za ogromne pieniądze należy utrzymywać wraz z powstałym zbiornikiem.

4. Podobnie, na istniejących budowlach poprzecznych, najlepiej usytuować żelbetonową przepławkę komorową, która ma ograniczoną efektywność i do tego umożliwia kłusowanie ryb. Istniejącego stopnia wodnego nie należy usuwać, ponieważ to znowu przedsięwzięcie jednorazowe, a zalecaną rampę kamienną wyglądającą jak naturalne bystrze, nie trzeba będzie konserwować.

5. Uregulowaną rzeczkę trzeba stale utrzymywać, a zrewitalizowaną tylko doglądać, co stanowi kolejne zagrożenie dla istnienia firm wykonawczych, ponieważ ogranicza front robót.

6. Oporem w podjęciu proekologicznych inwestycji jest też obawa, że właściciele przyległych gruntów, wykorzystując fakt przywrócenia rzeczce w jakimś stopniu naturalnego charakteru, będą występowali o odszkodowania. Należy jednak rozpatrzyć, czy sporadyczne odszkodowania nie będą tańsze od kosztów poniesionych w związku z cyklicznymi robotami utrzymaniowymi.

Prawidłowo przeprowadzona rewitalizacja ogranicza zaistnienie strat w przyrodzie, ponieważ w uregulowanym korycie umieszcza się pojedyncze głazy lub skupienia kamieni tworząc małe rafki i ostrogi tworząc ostoje i kryjówki dla organizmów wodnych, a odtworzone zakola od strony lądu wzmacnia się materiałami naturalnymi. Jeżeli nawet w sposób niekontrolowany powstaną wyrwy brzegowe, można je trwale zabezpieczyć korzeniami drzewnymi z wypełnieniem materiałem kamienno-gliniastym, a nie profilować skarp, prostować i palikować linię brzegową oraz wybierać namuły i rumosz.

To właśnie, podczas niekorzystnych warunków pogodowych, do totalne uregulowanych koryt rzecznych nagle trafiają masy wody i pędzą bez wytracania energii kinetycznej, niszcząc wszystko na drodze oraz powodując podtopienia. Przykro mówić, ale tak, to mniej więcej wygląda. Czy doczekamy się w końcu zmiany podejścia przez hydrotechników do spraw melioracji, regulacji i retencji?

 

 

o mnie
Inne artykuły autora